ŁZG działają w tym miejscu od lat. W trudnych czasach zostały podzielone na kilka mniejszych spółek, które zajmują się działalnością zgoła inną niż firma-matka. W jednym z nich organiczne odpady przetwarzane są na opał. I właśnie ta działalność stała się cierniem w oku łęczycan. Od kilku lat smród, który wydziela się z zakładu jest nie do zniesienia. Najbardziej doświadcza tego Jan Domagała, który mieszka płot w płot z ŁZG. Od lat walczył o zaprzestanie uciążliwości. W rozmowie z nami nie krył jednak zrezygnowania.
– Pisałem pisma do ochrony środowiska, do władz, dzwoniłem na policję. Nigdzie nie potrafili nic zdziałać, nikt się nami nie przejmuje. Oprócz smrodu mam w domu pełno szczurów, które lęgną się w tych odpadkach. Straciłem nerwy przez walkę, a przez dym zdrowie do tego stopnia, że muszę korzystać z aparatu tlenowego. Ten zakład to fatum – mówi Jan Domagała. W lato cień zmory mieszkańców ulicy Górniczej rozciąga się na całe miasto.
– Przed wyborami rozmawiałem chwilę z obecnym burmistrzem. Mówił, że gdy wygra zajmie się sprawą. Przecież doskonale wie, że gdy wieje wiatr, to śmierdzi w całym mieście, to nie jest tylko nasz wymysł. Mam nadzieję, że dotrzyma słowa – dodaje pan Jan.
W sprawę od lat angażował się także obecny przewodniczący Rady Miasta – Zenon Koperkiewicz. Skoro dla Łęczycy powiał wiatr politycznych zmian, być może rozgoni on także dym wydobywający się z komina ŁZG?
– Sprawa jest bardziej skomplikowana niż się wydaje, gdyż polskie prawo nie określa uciążliwości zapachowej – mówi Krzysztof Lipiński. – Niemniej jestem po rozmowach ze Stowarzyszeniem „Waliszew” oraz zarządem ŁZG i widać, że obydwie firmy mają w sobie chęć porozumienia. Z tego co wiem, szefostwo zakładu w tym roku ma rozpocząć proces modernizacji, inwestycji w najnowsze technologie Wtedy problem ma zniknąć – dodaje burmistrz.
Nasz reporter został przez ochroniarza wpuszczony na teren zakładu. Udało nam się zrobić kilka zdjęć, które świadczyć mogą o nieprawidłowościach. Odpady składowane są bowiem na otwartej przestrzeni, w miejscu w żaden sposób nieodizolowanym od gruntu. Dodatkowo można było zaobserwować na przykład kabel wysokiego napięcia, który urwał się ze słupa i pociągnięty został po ziemi. Chwila nieuwagi i po pracownikach może zostać jedynie popiół.
Chcieliśmy skontaktować się z zarządem firmy, zatrzymani zostaliśmy jednak na etapie sekretariatu.
– Nikt nie podejmie dyskusji w tym temacie z redakcją – usłyszeliśmy od Sylwii Kubiak.
Do tematu wrócimy.