Pisałem o Halloween, jako święcie, które nie jest „naszym” świętem i które ciężko przyjmuje się w naszym kraju. Jeżeli jest świętowane, to bardziej przez pryzmat zabawy, w której można legalnie się przebrać za jakąś postać. I jeżeli ktoś chce się w ten sposób bawić, to niech się bawi.
Rozumiem osoby, które są sceptycznie nastawione do tego święta, jednak to czas pokaże, czy to święto się u nas przyjmie, czy też nie. A być może zostanie zachowany status quo.
***
Kino! Nie ukrywam, że odczuwam ogromną satysfakcję z faktu, że kino Górnik zostanie ponownie otwarte. Nie tylko przez pryzmat pracy, ale również jako mieszkaniec, bo uważam, że czegoś takiego nasze miasto potrzebowało.
Czytałem komentarze i widziałem, że mnóstwo osób darzy ten obiekt ogromnym sentymentem. Także odczuwam ogromny sentyment do tego kina, choć moja historia jest krótsza. Swoją drogą, aż żałuję, że nie żyłem w „tamtych” czasach i nie oglądałem pierwszy raz „Nowej nadziei” w kinie… mam nadzieję, że to się nadrobi przy „Przebudzeniu Mocy”.
Pamiętam, jak z klasą, po długim błaganiu naszej wychowawczyni, poszliśmy do kina na drugą część Flinstonów. Każdy zna tę bajkę i o ile kinówka mogła pozostawić pewien niedosyt, to dla nas, dzieciaków, to nie było ważne. No i poszliśmy do tego kina. Jedni kupili popcorn, inni przemycili jakieś smakołyki. Siedzimy, czekamy… Jeden zwiastun, drugi zwiastun… trzeci zwiastun. Czwarty zwiastun?
No cóż, pełni dziecięcego entuzjazmu oczekujemy, aż owy zwiastun się zakończy. Tyle, że ten zwiastun trwa 15 minut i nie ma zamiaru się skończyć. Wręcz przeciwnie, akcja tak jakby się rozkręca, a my, te biedne owieczki, musimy patrzeć na to, co się dzieje i czytać. Bo zwiastun był z napisami.
Okazało się jednak, że to nie był żaden zwiastun i do dziś nie wiem jak to się stało, że zamiast na Flinstonów poszliśmy na… Mission Impossible 2.
Ale spoko, parę samochodów wybuchło, parę karków zostało złamanych, więc my, dzieciaki, mieliśmy radochę.
***
Homo Sovieticus, czyli po prostu człowiek radziecki.W czasach ZSRR określano tak ludzi, w rzekomej ostatniej fazie ewolucji, którzy świadomie wyzbyli się wolnej woli i kierują się dobrem społeczeństwa, zamiast jednostki.
I tak jak spotykam się z opiniami pozytywnymi odnośnie reaktywacji kina, tak również spotykam się z opiniami albo negatywnymi, albo pełnymi wątpliwości w ową inwestycję.
Głównym problemem jest to, że ta inwestycja sporo kosztowała i tematem przewodnim staje się szereg pytań, z dwoma na czele: „skąd właściciel wziął na to piniondze?” i „jak on się z tego utrzyma?”.
No cóż… z jednej strony ciekawość jest motorem napędowym do tworzenia pięknych rzeczy, o tyle z drugiej strony jest pierwszym stopniem do piekła, jak to mówi przysłowie.
Dlatego, mimo iż, staram się zrozumieć sens stawianych pytań, to jednak odpowiedź z mojej strony jest zawsze taka sama: to nie są moje pieniądze i to nie jest moja inwestycja.
Myślę, że ludzka ciekawość świata w tym momencie wiąże się z mentalnością tytułowego człowieka, bo sami przyznajcie – są tacy ludzie, którzy lubią zaglądać do cudzej kieszeni, kierując się dobrem społeczeństwa.
Jeżeli, na przykład, mój sąsiad kupiłby sobie luksusowego Mercedesa, to mnie by to absolutnie nie obchodziło. Po prostu, rano wyjechał starym maluchem, wrócił nowym Mercedesem, ok. Powodzi się facetowi i niech mu się powodzi dalej.
Są jednak ludzie, którzy, jak tylko zaobserwują inny obiekt na swoim terenie, natychmiast będą zadawali pytania i uruchamiali swoją ciekawską naturę: „Ooo! Ma Mercedesa! Ciekawe za ile kupił? Ciekawe, jak go utrzyma? Ciekawe skąd ma piniondze?”
Z przypadkiem kina, niestety, jest podobnie.
Jak napisałem wcześniej, ciekawość jest fajna. W przypadku kina, jest to prywatna inwestycja.
Ale gdyby odwrócić sytuację i napisać o basenie miejskim? Myślę, że tu mogłoby być ciekawie.
Dlatego, że gdyby rada, bądź burmistrz, zdecydowali o budowie basenu miejskiego, ta ciekawość byłaby jak najbardziej wskazana. Ponieważ są to nasze pieniądze.
Wtedy możemy pytać, czy inwestycja jest rentowna, ile to będzie kosztowało, kiedy zostanie to wybudowane, kto to będzie budował… i tak dalej, i tak dalej.
Rozumiecie, co mam na myśli? Gdyby kino nazywało się Miejskie Kino Górnik, wtedy możemy uruchamiać naszą pulę wątpliwości i ciekawości.
A tak? Cieszmy się tym, że nie trzeba wyjeżdżać z miasta, aby obejrzeć kinowe produkcje. Ja już się szykuję na „Przebudzeie Mocy”, o nowym Bondzie nie wspominając.
I niech Moc będzie z Wami.