I tak na przykład z kimś rozmawiamy i ktoś nam powie, że jest… hm, policjantem. Jakie będziemy mieli o nim zdanie? A jeżeli ktoś powie, że jest strażakiem? Dałem przykład takiego kontrastu dlatego, aby łatwiej było wyłapać meritum. Policjanci, nie oszukujmy się, choćby prywatnie i zawodowo byli złotymi ludźmi, zawsze będą (nie)cieszyli się gorszą opinią od strażaków.
W ten właśnie sposób na podstawie wykonywanego zawodu natychmiast oceniamy człowieka. To jest coś, o czym napomknąlem w którymś poprzednim felietonie, że nie potrafimy do końca odróżnić życia zawodowego od prywatnego, a przecież zawód jedynie wykonujemy, aby zarabiać pieniążki.
Owszem, istnieją sytuacje, kiedy ktoś wykonuje zawód z tzw. „powołania”, co ja bym interpretował jako fakt, że dana osoba wykazuje cechy pomocne w danym zawodzie, a czasem niezbędne, które w konsekwencji prowadzą do tego, że zawód ten wykonywany jest idealnie lub bardzo dobrze.
Tutaj dobrym przykładem jest praca nauczyciela. Kiedyś ktoś w sposób naturalny potrafi komunikować się z innymi i w sposób interesujący przekazuje swoją wiedzę, śmiało możemy określić, że jest nauczycielem z powołania. Lecz trzeba zaznaczyć, że jest przede wszystkim człowiekiem wykonującym swój zawód. I ten człowiek może mieć takie same prywatne problemy jak każdy inny człowiek.
Zmierzam w tym wszystkim do tego, że idąc na łatwiznę przy wyciąganiu wniosków, czyli kierując się stereotypami, często możemy skrzywdzić ludzi.
I tutaj już bezpośrednio przytoczę przykład Tomasza Olczyka, który pełni funkcję komendanta straży miejskiej. Jak najbardziej rozumiem, że negatywne wpisy było motywowane emocjami, ale ile osob zwróciło uwagę na pana Olczyka, a ile na funkcję jaką pełni?
W tym wszystkim dostało się głównie straży miejskiej, czyli ludziom, którzy mogli nawet nie wiedzieć o zdarzeniu.
Generalizowanie może być przydatne, ale nie zawsze się sprawdza, dlatego czasem warto się zastanowić czy oceniamy człowieka czy oceniamy zawód jaki pełni.
W końcu wszyscy jesteśmy przede wszystkim ludźmi, którzy po robocie nie chcą gadać i myśleć o robocie.
***
Muszę, po prostu muszę. Nie bez echa przeszła wiadomość o zbliżającej się nadzwyczajnej sesji rady miasta.
Opinia publiczna aż wrze. Jedni klaszczą, popierając radnych, inni by ich najchętniej na taczkach wywieźli. To absolutnie normalne i zrozumiałe, bo w końcu mamy demokrację, wolność słowa i poglądów, więc każdy wyraża swoje zdanie o tym, co sądzi o całym zdarzeniu.
Ja ze swojej strony też trzy grosze dorzucę.
Przede wszystkim musimy wziąć pod uwagę, że radni zrobili to, do czego mieli prawo. Gdyby to zadziałało w drugą stronę i burmistrz by zaapelował (może niekonecznie do piętnastu czy dziesięciu) do radnych o złożenie mandatu, również, myślę, że byłoby to normalne, bo miałby do tego prawo. Chyba, bo nie wiem czy może, ale jeśli może i by tak zrobił, to ok.
Pytanie, jakie się nasuwa: co dalej? Bo apelować to sobie można, ale czy za tym będą podjęte kolejne kroki?
Podejrzewam, że burmistrz sobie prychnie i powie, że radni nie mają godności i autorytetu, aby do takich rzeczy go wzywać. Ewentualnie możemy spodziewać się jakiejś pisemnej odpowiedzi.
Proponowałbym, abyście jednak zwrócili uwagę na pewien sposób przekazywania informacji. Sprawa, która mnie może nie tyle zbulwersowała, co zabolała, to sprawa placu zabaw finansowanego przez De Heus.
Szczerze? Przecież to jest jakiś kiepski żart.
Tak się jakoś dziwnie złożyło, że firma De Heus w ramach swoich inicjatyw lokalnych ogłosiła taki konkurs na projekty dla swoich pracowników.
Tak się jakoś dziwnie złożyło, że udział w tym wzięli pracownicy z Łęczycy, w tym Marek Jóźwiak, który jest również radnym.
Tak się jakoś dziwnie złożyło, że jego projekt wygrał. A na co to był projekt? A no na plac zabaw na ulicy Dworcowej. Dlaczego tam? Bo to jego okręg i ma jakieś zobowiązania wobec wyborców!
Tak się jakoś dziwnie złożyło, że firma De Heus da na to 150 tys. zł. STO PIĘĆDZIESIĄT TYSIĘCY ZŁOTYCH. Na plac zabaw. Wiecie ile to kasy?
Tak się jakoś dziwnie złożyło, że Urząd Miasta zaangażował się również w tę akcję i ze swojej strony dołoży 50 tys. zł. I to jest coś, za co absolutnie burmistrza Krzysztofa Lipińskiego pochwalę.
Ale…
Tak się jakoś dziwnie złożyło, że czytam wpis pełnomocnika burmistrza Jakuba Pietkiewicza na portalu społecznościowym na temat czwartkowych konsultacji w łęczyckim zamku. Oto fragment treści:
- Konsultacje połączone były z wystawą najlepszych prac łęczyckich przedszkolaków oraz prezentacją firmy De Heus Polska, która zdecydowała się współfinansować tę inwestycję.
Z matematyki byłem nie tyle słaby, co tragiczny i myślę, że moi nauczyciele to potwierdzą, ale powiedzcie mi: jak ma się kwota 150 tys. zł. do 50 tys. zł.? Kto zorganizował konkurs na projekty?
Jak napisałem wcześniej, zwróćcie uwagę na sposób przekazywania informacji i determinację, która aż wycieka przez ekran monitora.
Rozumiem potrzebę sukcesu, ale to? To chyba jakiś nowy rodzaj alternatywnej rzeczywistości.