reklama

Okiem Kucharza: Na na na… biuletyny dwa…

Opublikowano:
Autor:

Okiem Kucharza: Na na na… biuletyny dwa… - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

AktualnościHah! Pamiętacie to? „U a ha rowery dwa” coś tam, coś tam… ? Jest czasem takie dziwne uczucie, gdy w głowie macie piosenkę, która Wam utkwi na cały dzień. Za nic w świecie nie możecie jej się z tej głowy pozbyć, a przecież nawet nie lubicie tej piosenki. No, ja tak ostatnio miałem i we łbie leciał mi przebój – bo podobno kiedyś to był przebój – o tych dwóch rowerach. Ale, że bywam przekorny nawet wobec swojej głowy, to podmieniłem słowo „rowery” na „biuletyny”. Tak, zgadnijcie o czym dzisiaj będzie felieton. 

- Kucharz, zrobiłbyś coś pożytecznego, a nie o tych biuletynach będziesz truł – ktoś powie. 

No cóż, pożyteczne rzeczy to robią piekarze, lekarze, kierowcy… jest cała masa zawodów, w których ludzie robią coś pożytecznego. 

Ja choćbym i napisał 100 felietonów, tam zawsze znajdzie się kilka niepożytecznych. Albo większość. Albo wszystkie. 

Wracając do tych biuletynów, to może na początek trochę historii. Było tak, że biuletyny informacyjne w wersji papierowej sobie wychodziły i były ogólnodostępne. Zmieniła się władza i wyszedł bodajże jeden, po czym zrezygnowano z ich wydawania. 

Radni zainteresowali się sprawą i drążyli temat, żeby powrócono do wersji papierowej. Jak najbardziej rozumiem – są osoby, które wolą taki rodzaj informacji, nie każdy korzysta i lubi korzystać z Internetu., a przecież chodzi o to, aby mieszkańcy mieli wiedzę o tym, co się w mieście dzieje. 

Ponownie – zmieniła się władza, ale teraz tylko wykonawcza – i… proszę, wydano jeszcze w starym roku biuletyn. 

Biuletyn, który wzbudził emocje i dobre i złe. Gdyby nie był darmowy, a do kupienia, to by odniósł sukces. Ludzie by kupowali bo albo im się podoba, albo jest tak zły, że muszą zobaczyć to na własne oczy. 

Ja spotkałem się właśnie z dwoma ocenami. Znam ludzi, którym się rzeczywiście podoba. Znam też ludzi, którym taka wersja biuletynu się wybitnie nie podoba. 

Czy mi osobiście się podoba? Nie. Ale spokojnie, mi się bardzo dużo rzeczy nie podoba.

Najważniejsze w tym jest to, że ów biuletyn nie podoba się także radnym, którzy posiadają tę moc, władzę i potęgę, aby zdecydować o wydawaniu własnego biuletynu. I teoretycznie powinno być po temacie. Pani burmistrz ma własny biuletyn, radni mają własny, po co drążyć temat. 

No… właśnie wydaje mi się, że warto ten temat drążyć, bo ta sytuacja pokazuje cały problem, jaki jest obecnie, czyli brak chęci dialogu. Albo ten dialog może i był, ale strony nie potrafiły się dogadać, co też nie wystawia dobrego świadectwa. 

A cały czas mówimy o jednym, głupim biuletynie!

Pobawmy się więc w to, co lubię najbardziej, czyli gdybanie.

- Załóżmy, że rzeczywiście było tak, że gdzieś było słychać o tym, że biuletyn będzie wydany. Tajemnicą poliszynela był fakt, że radnym zależało na papierowym biuletynie. Ja takiej wiedzy nie posiadam, ale czy rzeczywiście radni wiedzieli o wydaniu biuletynu i mieli czas, aby zgłosić swoje pomysły? 

- Załóżmy, że rzeczywiście było tak, że biuletyn został wydany bez wiedzy radnych. Ci są wkurzeni i chcą mieć udział w jego tworzeniu. Pani burmistrz proponuje więc, aby stworzyć to ciało redakcyjne tak, aby i radni mogli sobie popisać. Ale nie wiemy czy i jak to ciało by funkcjonowało, bo przecież ucięto łeb przy samej szyi – padła decyzja o wydaniu drugiego biuletynu. 

Powtórzę – mówimy o głupim biuletynie. Głupiej, darmowej gazecie. A ta sytuacja nam pokazała, że obu stronom najwyraźniej zabrakło cierpliwości. 

Cierpliwości coraz mniej i czasu coraz mniej. Mamy już styczeń, a do wyborów naprawdę niedaleko. 

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ

Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM

e-mail
hasło

Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

logo