reklama

Okiem Kucharza: Na układy nie ma rady?

Opublikowano:
Autor:

Okiem Kucharza: Na układy nie ma rady? - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

AktualnościJest taka fajna książka, która w swojej treści zawiera mnóstwo ciekawych poglądów na sprawy codzienne. Zwie się ona „Mini wykłady o maxi sprawach” i jest napisana przez wybtnego polskiego filozofa i historyka filozofii prof. Leszka Kołakowskiego. Jest ona ciekawa przede wszystkim dlatego, że przedstawiane są w niej pojęcia, którymi operujemy na co dzień, choć często nie tyle nie znamy ich definicji, co postrzegamy je zazwyczaj monotematycznie.Książka ciekawa, bo pokazuje prostotę w geniuszu, a z kolei z trywialnych spraw potrafi wyciągnąć jakiś smaczek. Do poduszki nie polecam, ale jeśli ktoś chce zweryfikować swój światopogląd, to książka właśnie dla niego.I tak na przykład znajduje się w niej rozdział zatytułowany „O władzy”. Pan Kołakowski na początku przedstawia pojęcia zdefiniowane przez różnych filozofów różnych epok, a na koniec sam dodaje własne wnioski.Jest to o tyle interesujące, że w pojęciu „władza”, które przecież wszyscy znamy, zauważył jeszcze inną rzecz. A mianowicie, że to pojęcie jest zależne od osoby, której ono dotyczy. Pisał, że w zasadzie większość z nas chciałaby mieć władzę, nie zdając sobie sprawy z tego, że takową władzę posiadamy.I sprowadził to do dość prostego przykładu, pisząc, że mamy władzę choćby w naszych kończynach. Głupie? Ano, niekoniecznie. Bo mamy władzę w lewym ręku, a na przykład osoba po wypadku bądź paraliżu, tej władzy może już nie mieć. W pewien sposób jesteśmy władczymi ludźmi, choć nie myślimy o tym w ten sposób, bo nasza definicja władzy sprowadza się zazwyczaj do władzy nad innymi ludźmi.

I w ten sposób to pojęcie potęguje. Od prostych rzeczy do wielkich, w postaci władzy nad państwem kończąc.

Piszę o tym wszystkim dlatego, bo widzę pewną analogię do pojęcia „układ”. Zdaję sobie sprawę, że moje porównanie będzie brzydkie i koślawe, a dodatkowo znaczna część czytelników może się ze mną nie zgodzić. Ale przynajmniej spróbuję.

Otóż pojęcie „układ” budzi w nas pejoratywne skojarzenia i jest zazwyczaj celem walki. Bardzo często używane są zwroty, że ktoś walczy z układem, budząc domyślne skojarzenia, że nie tylko chce TEN układ zniszczyć, ale przy okazji wszelkie panujące układy.

Natomiast ja uważam, że po pierwsze, nie da się zniszczyć wszystkich układów, a po drugie, że układy są… dobre. Tak. Układy są dobre i nie da się z nimi walczyć.

Nie oznacza to, że każdy układ jest dobry. Najważniejsze w układzie jest to, jaki cel ma dana grupa. Czy jest to korzystne dla osób postronnych (czyli zazwyczaj społeczeństwa), czy nie.Bo ludzie zazwyczaj walczą z ukladem dlatego, że… sami go nie tworzą.

I teraz podam ten koślawy przykład. Mamy układ słoneczny, mamy układ krwionośny, mamy układ chemiczny i tak dalej, i tak dalej. To wszystko są układy, czyli nieformalne (choć nie zawsze), wzajemnie oddziałujące podmioty, wspólnie tworzące całość. Bardziej pokręcić tego nie mogłem.

Więc taki układ krwionośny nam nie przeszkadza. Ba, jesteśmy zadowoleni, kiedy on funkcjonuje dobrze. Problem pojawia się, gdy dochodzi do usterki i wówczas zmuszeni jesteśmy do interwencji (w zasadzie to bardziej lekarz niż my).

Jesteśmy ludźmi zyjącymi w skupiskach i siłą rzeczy szukamy związków, których istnienie może nam przynieść korzyści. Każdy z nas tworzy jakiś układ.

Podam przykład, który co prawda już kiedyś podawałem, no ale podoba mi się i wydaje się być adekwatny do tego, o czym piszę. Przecież już w szkole część z nas korzystała na takim układzie, kiedy ktoś znał skarbnika klasowego i ugadywał się z nim, że składkowe przyniesie po terminie.

Gdy robimy zakupy w sklepie, a miła eskpedientka nas zna, zazwyczaj bez problemu przymknie oko na to, że resztę pieniędzy doniesiemy później. To wszystko to są uklady, z których korzystamy czasem nawet nieświadomie.

Gdybyśmy mieli sformalizować każdą naszą czynność, nie wiem czy by przyniosło to aż takie korzyści.

Tak więc problemem układu nie jest to, że on istnieje. Jego problemem jest to, że jego funkcjonowanie nie jest proporcjonalne do korzyści, jakie przynosi. Jeżeli ludziom, którzy tworzą dany układ zależy tylko i wyłącznie na obopólnym czerpaniu zysków, to układ funkcjonuje źle. Jeżeli natomiast beneficjentami istniejącego układu jest docelowo szersze grono, które nie wchodzi w jego skład, to po co ten układ niszczyć?

Sama walka z układami wszelakimi jest trochę jak walka z wiatrakami. Ale czy to oznacza, że nic się nie da z tym zrobić? Da się. Po prostu trzeba pilnować, kto tworzy dany układ.

***

No i ten… kolejki nie będzie. Tradycyjnie – opinia publiczna podzielona, ale chciałem tylko przypomnieć, że w momencie, kiedy po raz pierwszy temat ujrzał światło dzienne (bodajże maj zeszłego roku), wielkiego poruszenia nie było.

Były głosy, że fajny pomysł i w ogóle, ale czy mieszkańcy aż tak bardzo żyli tym tematem? Nie sądzę. Albo nie pamiętam.

Jest to o tyle interesujące, że przecież w ubiegłym roku, gdy radni podejmowali uchwałę, nie było wyraźnego kontrastu w poglądach „pro et contra”. Siedmiu „za”, jeden „przeciw” i pięciu radnych wstrzymało się od głosu, z czego, jeśli dobrze pamiętam, nie było głosowania na zasadzie władza-opozycja. A przynajmniej nie w takim kontekście, jaki jest teraz.

Zgoda była na przejęcie tych terenów, ale czy coś się zmieniło w przeciągu roku? Oprócz informacji o ewentualnych lub pewnych profitach, nie było nic więcej. Więc możemy założyć, że PKP w dalszym ciągu podliczały swój majątek.

Co ciekawe, przez ten czas, ogłaszanych konkursów o pozyskanie środków zewnętrznych w tym temacie nie było. Sprawdzałem.

W którymś poprzednim felietonie poruszałem temat tej kolejki, pisząc, że sceptycznie do niej podchodzę, choć z drugiej strony, jeżeli jest konkretny pomysł na to, to czemu nie.

Jednakże, rok później okazało się, że jakiegoś wybitnego progresu nie było, więc mogę zalożyć, że były to ewidentnie dalekosiężne plany.

Podczas tej sesji, kiedy radni uchylali uchwałę, rozmawiałem z jednym z nich (zwolennikiem przejęcia terenów od PKP) i żartobliwie rzuciłem, że tak naprawdę to radni idą na rękę burmistrzowi.

Dlaczego? Ano, dlatego, że jak go już teraz zwolnią z tego obowiązku, to on będzie miał mniej roboty w przygotowywaniu tej całej papierologii zaklepującej przejęcie terenów. A tak to, załóżmy kolejny rok pracy poszedłby gdzieś, bo radni by nie wyrazili zgody na ostateczne przejęcie. Dopiero by się działo…

Rok pracy zaoszczędzony! Jak nie więcej! Doceńmy to, naprawdę. Może ten czas i energię warto by wykorzystać na przykład na utworzenie nowych miejsc pracy? Rozmowy z inwestorami?

Nie zauważyłem, aby łęczycki rynek pracy jakoś się wzbogacił ostatnio. A nie, przepraszam. Na pracuj.pl można znaleźć oferty z Łęczycy. Na skarbnika i sekretarza. 

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ

Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM

e-mail
hasło

Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

logo