reklama

Okiem Kucharza: Na złość mamie odmrożę sobie uszy!

Opublikowano:
Autor:

Okiem Kucharza: Na złość mamie odmrożę sobie uszy! - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

AktualnościZłośliwi czasu nie liczą – chciałoby się rzec po ostatniej sesji rady miasta. No bo, bądźmy szczerzy, jak inaczej możemy nazwać zjawisko, jakie miało miejsce w zeszły wtorek? Skrupulatność? Dociekliwość? Ehh, nie mam aż tak bogatego słownictwa i właśnie brakło mi określeń.Chyba rozumiem, o co chodziło radnym, gdy ci poprosili, aby rozdzielić zmiany budżetowe i wrzucić do osobnej uchwały. Chyba rozumiem pewne rozgoryczenie, które zawładnęło ich sercami, gdy dowiedzieli się, że prace w sprawie przyszłych zmian w budżecie rozpoczęto około miesiąc temu. No i że okazało się, że doskonale zrozumieli pojęcie deadlineTylko kurczę… szkoda mi tych osób postronnych, które muszą tam siedzieć i beznadziejnie spoglądać na zegarek. Żeby była jasność – nie chodzi mi o mnie, tylko o urzędników, którzy nabijają sobie nagodziny (chyba, bo nie wiem w jakim systemie to działa).Jeżeli dobrze zinterpretowałem całe zdarzenie, to podejrzewam, że może i była w tym mała złośliwość, ale z drugiej strony, wszystko to miało na celu pokazania władzy wykonawczej sedno sprawy. Czyli to, o czym radni zdają się mówić już od jakiegoś czasu – zacznijcie traktować nas poważnie.

No i z tą powagą jest różnie. Zarówno jedni jak i drudzy nie szczędzą sobie zlośliwości i raczą dokazywać przy pierwszej, lepszej okazji, ale poprawy stanu rzeczy, przynajmniej na razie, nie widać. Oczywiście mogę być złym prorokiem i może okazać się, że kolejna sytuacja, kiedy podczas sesji będzie głosowanie nad zmianami budżetowymi, ulegnie poprawie i raz, że radni nie dowiedzą się o całości w ostatniej chwili, a dwa, że będą, że tak to określę, mieli w czym wybierać. A nie według metody zerojedynkowej.

Z drugiej strony po części rozumiem to, że wszystko było w jednej uchwale. To znaczy, pani skarbnik jeszcze lepiej to wyjaśniła, a czego ja już nie powtórzę, jednak kierując się małym rozumkiem, stwierdzę, że te propozycje zmian były po prostu pozytywne.

Zakładały utworzenie nowych inwestycji, przy możliwości otrzymania sporego dofinansowania, z minimalnym ryzykiem straty dla budżetu. Można zapytać, czy modernizacja strony internetowej na tę chwilę jest aż tak ważna, ale… czy jest sens?

Więc możemy założyć, że panowie burmistrzowie kierowali się wyżej podanym powodem, ale możemy też zalożyć, że kierowali się złośliwością i celowo nie wzięli pod uwagę poprzednich zarzutuów radnych. Kwestia Waszej interpretacji.

To jak? Kto odmrozi sobie uszy?

***

Początkowo miałem nie poruszać tego tematu, ale tak spojrzałem na moje powyższe wypociny i stwierdziłem, że felieton byłby wyjątkowo krótki. Więc skorzystam z wolności słowa oraz nieograniczonego miejsca i poruszę temat związany polskimi rodzinami.

Jeśli można, nie traktujcie tego jak zwykłego zapychacza, bo moim zdaniem temat jest poważny.

Od 1 kwietnia ruszył program Rodzina 500+. No i wiadomo, jedni się cieszą, inni się gorzko rozczarowali, bo spodziewali się, że to będzie zbiorowy prima aprilis.

Samego programu szczegółowo oceniać nie chcę, a przynajmniej nie w dzisiejszym felietonie, bo myślę,że główny konflikt polega na tym, na czym zazwyczaj polega – czy chcemy aby nam państwo coś dawało, czy też chcemy, aby nam państwo mniej zabierało. To już kwestia poglądów.

Ja dzisiaj bardziej zmierzam do tego, że mam dziwne wrażenie, że większość polityków zachowuje się, jakby była lekarzami, nie wiem, załóżmy dermatologami, a mieli przed sobą chore kolano, którego problem leży w braku stabilności.

Pierwsze podejrzenia, to jakieś złamanie. No, ale kolano nie wygląda na złamane (można zlamać kolano?). Więc ten lekarz szuka innej przyczyny. Problem polega na tym, że nie ma pojęcia co może być przyczyną, więc strzela. Mówi, że pacjent sobie wymyśla chorobę, na bardziej szczegółową diagnozę sobie nie pozwoli, bo albo się boi, albo się nie zna, więc wkłada mu kolano w gips, przepsisuje altacet, wypisuje L4 i wysyła delikwenta do domu. I zabrania pić kawy i jeść czerwonego mięsa, tak na wszelki wypadek.

Ok, wiem, mistrzostwska metafora to to nie jest, żaden ze mnie Paulo Coelho, ale zmierzam do tego, że problem dzietności rodzin, może nie koniecznie być rozwiązany poprzez rozdawanie pieniędzy.

Już niestety nie pamiętam pod jakim artykułem i czyjego autorstwa, ale widziałem pewien komentarz moim zdaniem idealnie obrazujący problem młodych małżeństw.

Bo ci ludzie, a i owszem, brak pieniędzy jest powodem, ale nie mają również czasu, żeby „bawić się w dom”. To jest trochę przerażające, ale, jak wiemy, Łęczyca się starzeje. I ile babć i dziadków spędza czas z wnuczkami, bo rodzicie nie mają dla nich czasu?

I nie chodzi o brak czasu pod pojęciem, że rodzice wyjadą sobie na festiwal zespołów pieśni i tańca, ale dlatego, że robią po 12 godzin, często gdzieś poza Łęczycą, a jedyną szansą zdobycia urlopu jest złapanie grypy? I to pod warunkiem, że spotka ich ten luksus, że mają umowę o pracę, która przewiduje możliwość zachorowania, a nie jakąś dziadowską umowę zlecenia czy umowę o dzieło.

Wiem, bardzo uogólniam w tym momencie, ale bądźmy szczerzy, czy dodatkowe 500 zł w portfelu coś pomoże? No, pomoże, bo dziadek czy babcia będą mogli wtedy coś kupić wnuczkowi. A mama czy tata zobaczą dziecko w weekend o ile Mirek-kierownik nie zadzwoni, że jest dodatkowa robota. Oczywiście z możliwością odbioru nadgodzin, bo przecież ich wypłacenie byłoby za dużym luksusem dla robola i za dużym obciążeniem dla firmy. A te nadgodziny odbierze sobie w 2030 roku.

Moim zdaniem w tym wszystkim mamy do czynienia ze złym lekarzem, który wystawia złą diagnozę. I mogą zyskać na tym tylko ci, którzy idą do lekarza po L4, a nie wyleczyć kolano. 

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE