A ja jak ta żaba, spróbuję się rozkraczyć i połączyć wszystko w całość, bo wydaje mi się, że po raz kolejny nie mamy do czynienia z czarno-białą sytuacją, lecz w różnych odcieniach szarości…
Zacznijmy może od samego miłośnika korespondencji wszelakiej, więc osoby, która pismo pełne wątpliwości wysłała do samego wojewody. Jakbym się zachował w sytuacji tej osoby? Myślę, że podobnie. No, bo biorąc to na chłopski rozum, czułbym się zwyczajnie oszukany, że o lepsze jutro w moim mieście walczy ktoś, kto w tym mieście bywa, a nie żyje i mieszka. To trochę jak z parlamentarzystami – wyobrażacie sobie sytuację, że ktoś jest posłem, choć nie ma obywatelstwa polskiego? Ano, trzeba wywietrzyć gargulca i wygarbować mu skórę, żeby wiedział, że wyborców (aż tak) się nie oszukuje.
Także doszukiwanie się w naturze korespondenta elementów z elektryką związanych jest może i właściwe, ale nie odzwierciedla całości.
Bo ta całość może być bardziej zawiła niż nam się wydaje. Dlaczego? Otóż z pewną dozą prawdopodobieństwa możemy założyć, że pisma nie stworzył zwykły Jan Kowalski. Dlaczego zwykły, zatroskany obywatel mógł nie być autorem? Ano, dlatego, że ta informacja, która zasiała wątpliwość w szlachetne serca wyborców, jest z tego co wiem, poufna. Więc, albo za tym stoi ktoś wtajemniczony, kto ma dostęp do dokumentów, albo osoba dobrze poinformowana i poinstruowana (choć może też nie za dobrze, bo powinna napisać również do Komisarza Wyborczego w Skierniewicach… chyba, że napisała, a my o tym nie wiemy). Z drugiej strony, skoro to informacja poufna, to skąd osoba postronna by o tym wiedziała?
Inne pytanie, które w tej sytuacji nasuwa się na myśl, brzmi: dlaczego dopiero teraz? No przecież mamy do czynienia ze skandaliczną sytuacją (jeżeli prawdą jest informacja o miejscu zamieszkania). Więc reakcja na ten ohydny proceder powinna nastąpić natychmiast. Tak szybko, że radny nie powinien zdążyć się przedstawić, że jest radnym. A mimo to, dopiero w lutym się o tym dowiadujemy. Mamy do czynienia z celową opieszałością czy zwykłym gapiostwem?
Mieszkańcy nie bez kozery zwracają również uwagę na komitet, z jakiego startował radny Czerwiński. W komitecie tym, jeśli dobrze pamiętam, było 15 kandydatów na radnych plus kandydat na burmistrza. Dodajmy do tego pełnomocnika komitetu i parę osób zaangażowanych w cały proces i wyjdzie nam mniej więcej 25 osób. Taki strzał, bo może być zdecydowanie więcej lub zdecydowanie mniej.
No, ale zostańmy przy szczęśliwej liczbie 25 osób. Razem te osoby utworzyłyby z całą pewnością szczęśliwą klasę. I teraz, sami przyznajcie, jak chodziliście do szkoły, mieliście pełną wiedzę na temat zamieszkania każdego z kolegów i koleżanek z klasy? Wątpię. Człek się mniej więcej orientował kto, gdzie mieszka, ale czy znał konkretny adres? Tylko paru osób.
Mógł to być więc ktoś z komitetu? Może i mógłby, ale znów nasuwa się pytanie – dlaczego teraz? No i dlaczego miałby to robić?
Mleko się wylało. Ktoś napisał, ktoś musiał odpowiedzieć. Pozostaje czekać, jak zareaguje Urząd Wojewódzki. Czy odpowiedź będzie wystarczająca, czy też nie.
Jeśli będzie, to… no cóż, koniec tematu. Albo ten ktoś poczuł się rzeczywiście oszukany przez radnego (lub jego komitet) i postanowił szukać sprawiedliwości, albo został odpowiednio zmotywowany do wysłania takiego pisma.
Jeżeli jednak nie będzie satysfakcjonująca i po szczegółowych oględzinach okaże się, że radny miejski jednak nie jest taki miejski, to… będzie o czym pisać.
Aha i na koniec jeszcze taka dygresja. Ta sprawiedliwość po łęczycku jest nie tyle ślepa, co obłąkana. Ci sami, którzy polityczną prowokacją nazywali zdarzenie z udziałem burmistrza Krzysztofa Lipińskiego, teraz żądają, aby radny Czerwiński zrzekł się mandatu. Pisałem wówczas o domniemaniu niewinności i teraz tylko to powtórzę – oskrażony jest niewinny, dopóki nie udowodni mu się winy.