Wśród ludzi reprezentujących inne poglądy panuje opinia, że młodzi nie szanują pracy. Że młodzi brzydzą się pracy i że najlepiej żyje im się na koszt rodziców. Kiedyś pewna osoba duchowna powiedziała mi, że największym grzechem jest uogólnianie. I tak sobie myślę, że chyba jednak nie zgodzę się z opinią o braku szacunku młodych wobec pracy. No… bo jak mają szanować coś czego nie ma?
Pewnego (tym razem brzydkiego) dnia dostałem telefon od bardzo miłej pani, która proponowała mi ubezpieczenie od utraty pracy. Wywiązała się mniej więcej taka rozmowa:
- Jak to? – z czystej ciekawości spytałem.
- No bo wie pan… Może się pan u nas ubezpieczyć na wypadek utraty pracy – tajemniczo odpowiedziała miła pani.
- I na czym to ubezpieczenie miałoby polegać? – kontynuowałem rozmowę, ponieważ wiedziałem, że to nie ja wykonuję połączenie.
- Wpłaca pan co miesiąc pieniążki i w przypadku utraty pracy, te pieniądze służą jako taki zasiłek i wtedy ma pan na jakiś czas dopływ gotówki – brzmiało kusząco.
- Ale proszę pani, ja nie mam pracy – bo wówczas nie miałem.
- … Tak? Ale to nie szkodzi, to pan będzie wpłacał, a potem jak pan straci pracę to pan będzie miał – argumentacja pierwszorzędna.
- Ale proszę pani… Jak mogę ubezpieczać coś czego nie mam? To tak jakbym kupował kask nie mając głowy… - rozpaczliwie starałem się bronić.
- Haha, no tak. Do widzenia.
I teraz przenosimy to na realia łęczyckie. Jak młodzi mają szanować pracę, skoro jej nie mają? Nie żylem w czasach PRL, z opowieści wiem, że wtenczas praca była obowiązkiem każdego obywatela, gdzie nawet w dowodzie osobistym wpisywany był zakład pracy, w którym delikwent pracuje. A jak nie było wpisane, a milicja skontrolowała… W pewien sposób był to przymus. I nie chcę oceniać czy czasy Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej były dobre czy złe, po prostu – były inne realia. W samej Łęczycy były zakłady pracy, do których można było skierować obywatela, a teraz?
Chyba najwyższa pora, aby napisać to wytłuszczonym tekstem, powiedzieć na glos i zaakcentować. W Łęczycy umowa o pracę jest rarytasem. I nie chodzi tutaj o lenistwo młodych czy krytykę działań obecnego burmistrza, bo przez pół roku, ciężko jest zrobić z grajdołka metropolię, ale takie są fakty. Umowa o pracę w naszym pięknym mieście jest jak pomarańcza na wigilię w czasach PRL. Więc trochę boli mnie to, że starszym jest tak łatwo krytykować młodych za to, że nie pracują, ponieważ nie jest przedstawiany cały obraz sytuacji. Nie oszukujmy się, określenie niektórych umów mianem „śmieciowych” nie wzięło się znikąd, więc jak mlodzi na takich warunkach mają się rozwijać, stawiać domy, płodzić synów i zasadzać drzewa?
Tytułowa maksyma „ora et labora” to dewiza św. Benedykta z Nursji, a znaczy tyle, co „módl się i pracuj”. Święty starał się żyć według tych zasad, natomiast sama formuła stała się strzeszczeniem postawy ojców Benedyktynów wobec Boga i świata. Zakon powstał w 529r. (dzięki ci, wikipedio!), więc dość dawno. Dziś mamy XXI wiek, postęp i nowoczesność, a motto wydaje się być takie nierealne i odległe. Dziś, dla młodych ludzi odpowiednim hasłem byłoby: ora a laborem – módl się o pracę.