I tu jest moment,w którym przerywam dalszy wywód, a który po prostu muszę wykorzystać, z racji tego, że jestem fanem sagi Andrzeja Sapkowskiego o wiedźminie Geralcie z Rivii, a mój felieton mówi między innymi o paradoksie. Więc miło jest połączyć przyjemne z pożytecznym i przedstawię Wam przykład matematycznego paradoksu, na podstawie opowiadań:
- Was jest trójka – powiódł po nich wzrokiem – a ja jestem jeden. Ale wcale nie jest was więcej. To taki matematyczny paradoks i wyjątek od reguły.
- Znaczy, że jak?
- Znaczy, spie******cie stąd w podskokach.
Także… skoro z uczniowskiego obowiązku przedstawiłem w skrócie oba pojęcia, pora przejść do rzeczy.
A rzeczą, którą zauważam i wspominam, jest wyżej wspomniane narzekanie. Oczywiście, jesteśmy wolnymi ludźmi i narzekać możemy, a czasem nawet warto sobie w głos pomarudzić.
Tyle, że owo narzekaniemusi mieć jakieś podstawy. Jeżeli sobie marudzimy dla zwykłej zasady marudzenia, wówczas nasz głos może nie być brany na poważnie.
Czyli krytyka musi być konstruktywna. A z tego, co wiem, każdy polityk nam powie, że jest otwarty na taki rodzaj krytyki (hm.. a co ma innego powiedzieć?).
Więc, głos krytyki z jakim się spotykam, polega na tym, że mieszkańcy narzekają na swoich rajców i burmistrza.
I nie chodzi o krytykę podejmowanych działań. Chodzi o krytykę ich… osobowości? Ich dokonań życiowych? O wątpliwości, czy dana osoba jest godna pełnienia danej funkcji samorządowej.
No cóż… na taki rodzaj krytyki, moim zdaniem, jest troszkę za późno. A dokładniej o ponad rok za późno.
To jest właśnie paradoks demokracji. Bo dochodzę do wniosku, że osoby, jakie zostały wybrane, zostały wybrane wbrew woli mieszkańców. To co, sami się wybrali?
Ja rozumiem, że może zaistnieć pewne zjawisko niezadowolenia. Rozumiem, że działania radnych, czy burmistrza mogą być poddawane wątpliwościom. Ale używanie argumentów ad personam jest najzywczajniej w świecie nietrafione.
Po co idziemy na głosowanie i wybieramy danego kandydata? Ano, idziemy i głosujemy dlatego, że wierzymy, iż ów kandydat będzie w stanie realnie przyczynić się do naprawy chodnika, naprawy lampy czy zbudowania obiecanego placu zabaw. Czyli wierzymy, że jest odpowiednią osobą do spełnienia swoich obietnic.
Oczywiście wraz z uplywającym czasem okazuje się, że nie wszystko da się zrobić. I te obietnice mogą być trudniejsze do spełnienia niż wydawało się na początku. I wtedy, co zrozumiałe, ogarnia nas rozgoryczenie i rozczarowanie. Ba, nawet nachodzą nas myśli, że na miejscu radnego zrobilibyśmy to efektywniej i efektowniej.
Tyle, że wróćmy na moment do czasu kampanii wyborczej i uzupełniania list. Bo zdążyłem to zjawisko zobaczyć „od środka” i wiem doskonale, że znalezienie osoby chętnej do kandydowania jest dość trudne. Ludziom szkoda czasu, pieniędzy i nie chcą się upubliczniać ze swoimi poglądami politycznymi. W pełni to rozumiem.
Ale jednak znajdują się śmiałkowie, którzy decydują się na taki krok.
A kimże są ci śmiałkowie? No, jak to kim? Jeśli ktoś ma wyższe wykształcenie, od razu wiemy, że o szarakach nie będzie pamiętał. Ktoś ma wykształcenie średnie lub niższe? A po co mi debil na radnego? Ktoś z powodzeniem prowadzi biznes? Oho! Mało mu, pazernej świni! Komuś nie wyszedł w życiu biznes? No ta, baran do polityki się pcha, bo w życiu mu nie wyszło. I takich przykładów można mnożyć.
Summa summarum wybieramy ostatecznie kandydata, którego najprawdopodobniej nie chcemy wybrać.
No ale jeżeli już wybraliśmy tę osobę do pełnienia danej funkcji, przestańmy ją traktować jak kandydata. Bo ona kandydatem już nie jest. Jest radnym czy burmistrzem.
Więc traktujmy ich jak radnych czy burmistrza, czyli oceniajmy działania osób legitymujących się mandatem zaufania społeczeństwa, a nie to czy pan x rozwiódł się z żoną, a pan y posłał syna na studia.
Bo nietrafiona krytyka spowoduje, że ta słuszna gdzieś może przepaść w próżni. I wtedy, przy wyborach znowu będziemy wybierali na podstawie pobudek osobistych, a nie realnych działań, co znowu może doprowadzić, że wybierzemy osoby, których nie chcieliśmy wybrać. Paradoks, nie?