Wydaje mi się, że tym oburzonym ludziom nie chodzi o fakt, że nie dostali wszystkiego za darmo i musieli płacić. Tym oburzonym ludziom chodzi o fakt, że mieli obiecane wszystkie atrakcje za darmo, a jednak musieli za nie płacić. A mieli to obiecane na piśmie, czyli na plakatach informacyjnych.
Sprowadzanie więc tych ludzi do rangi typowego „socjalu”, który by wszystko chciał, jest troszkę nie na miejscu. Wygląda to na próbę zmarginalizowania i zgeneralizowania całości.
Otóż nie. Jestem przekonany, że ci ludzie są niezadowoleni głównie dlatego, że ktoś nie dotrzymał danego słowa.
I teraz tak się zastanawiam, czy warto było?
Pominę już całą sytuację związaną z organizacją tej szlagierowej dla naszego miasta imprezy, włącznie z tymi pieniędzmi, o które prosił burmistrz, a których radni nie chcieli dać.
Zastanawiam się po prostu, czy warto było wprowadzać opinię publiczną w błąd. I to było dość nieudolne wprowadzanie, bo oczywistym było, że prawda niemalże natychmiast wyjdzie na jaw.
Przecież, gdyby od początku była mowa o tym, że będą bezpłatne strefy z atrakcjami, zapewne dzisiaj pisałbym o czymś innym.
Bo i ludzie byliby zadowoleni, bo wiedzieliby przede wszystkim na co idą i czego mają oczekiwać. Za przeproszeniem, nikt nie sra pieniędzmi. Na pewno większość miała w głowie planowaną kwotę do wydania i sumę pieniędzy, jaką zabierze ze sobą na rynek.
I tu nie chodziło o typowy socjal, tylko chodziło o porządnych ludzi, którzy planowali wydać, załóżmy, 100 zł, z czego brali pod uwagę, że dziecko za darmo pojeździ na karuzeli, a za te 100 zł kupi dziecku balonika, zabawkę, czy loda.
I to jest właśnie ten powód oburzenia. Mój Boże, przecież to jest takie proste, po co to gmatwać?
Wracając to tych bezpłatnych stref – gdyby od początku była o nich mowa, rodzic albo przeznaczyłby więcej pieniędzy, albo inaczej dysponował posiadanym już budżetem.
A tak to, zostali po prostu wprowadzeni w błąd, przez co stracił wizerunkowo przede wszystkim burmistrz, w sytuacji, w której nie miał prawa stracić tego wizerunku.
***
Inną sprawą są argumenty mówiące o tym, że – przepraszam za uproszczenie – za Olszewskiego takich atrakcji nie było.
Nie chcę w żaden sposób obalać tej argumentacji, bo uważam ją za… słuszną.
Tutaj przedstawię moje mocno subiektywne zdanie, ale z tego co pamiętam, to burmistrz Olszewski zbytnio rozrywkowy nie był. Pamiętam, że coś się działo, ale było bez szaleństw.
Wrócę na moment do kampanii wyborczej, bo doskonale pamiętam argument jednego społecznika, który wyjaśniał mi, dlaczego będzie głosował na Krzysztofa Lipińskiego. Brzmiał on tak: „Za Lipińskiego przynajmniej coś się działo na rynku i w dzień dziecka”.
Wolna wola, każdy ma prawo do własnej opinii.
Idąc, jakimś tam ciągiem logicznym, dodamy sobie to wszystko do całości. Czyli, część ludzi głosowała na Krzysztofa Lipińskiego po to, aby coś się działo na rynku.
Więc coś się dzieje na rynku. Niestety, wychodzi na to, że nie można już ocenić jakości organizacji Dnia Dziecka, ponieważ, za Olszewskiego nic się nie działo. Natomiast za burmistrza Lipińskiego coś się w ogóle dzieje, więc jest lepiej.
Tyle, że, moim zdaniem te porównania są nie do końca trafione. One są w pewien sposób słuszne, mają swoje podstawy, ale wydaje mi się, że są one dokonywane w złym momencie.
Dam przykład.
Zbliżja się Euro 2016 i wśród ekspertów wynikła dyskusja na temat tego, kto powinien tworzyć blok obronny w parze z Kamilem Glikiem. Są dwie kandydatury: Bartosz Salamon i Michał Pazdan.
Obaj są środkowymi obrońcami. Różni ich jednak styl gry. Salamon uważany jest za kreatywnego obrońcę, dobrze operującego piłką, który nie ma problemu z wyprowadzaniem jej. Jednak jego minusem jest to, że boi się agresywnej i mocno fizycznej gry.
Z kolei Pazdan uważany jest za typowego przecinaka. Za typowego drwala, który nie boi się ostrych starć. Jego problem polega na tym, że ma problem z wyprowadzaniem piłki i nie ma tej wizji pola, którą ma Salamon.
A mówimy o jednej pozycji, czyli środkowym obrońcy.
I teraz, załóżmy, dochodzi do sytuacji, w której Salamon gra w podstawowej jedenastce ze względu na swoje atuty, czyli wyprowadzanie piłki. Jednak, przy wyprowadzaniu piłki, popełnia błąd i drużyna traci bramkę.
Pojawia się głos z widowni: „Pazdan by nie stracił!”. Oczywiście, że nie, a prawdopodobnie nie w tym momencie. Ale dlaczego? Ano, dlatego, że wobec niego były inne założenia i inne oczekiwania. I trener Nawałka nie powierzyłby mu takich zadań.
Czy w związku z tym, nie możemy skrytykować Salamona za złe wyprowadzenie piłki i za stratę bramki?
Rozumiecie, co mam na myśli? Wiem, trochę zagmatwałem, ale mam nadzieję, że przekaz jest jasny.
To, że obaj panowie byli burmistrzami, nie oznacza, że mają ten sam styl gry. Inne oczekiwania są wobec jednego, inne oczekiwania są wobec drugiego. I to wcale nie oznacza, że nie można wytknąć popełnionego błędu.
***
Kurde, rozpisałem się, ale mam jeszcze jedną sprawę.
Zastanawiam się, jak tutaj błysnąć, no ale się nie da, jeśli taki użytkownik jak „mgr”, wyprzedza to, co chcę napisać.
Bardzo słusznie zwrócił uwagę na to, że Dzień Dziecka powinien być dniem dla dzieci i że to one powinny na tym skorzystać, a nie dorośli. W wyniku czego zaproponował coś w rodzaju Dni Łęczycy.
Kapitalny pomysł, chapeau bas, bo o tym samym chciałem dzisiaj napisać.
Przecież można zrobić tak, że w dniu 1 czerwca mogą być karuzele, atrakcje itp. Można zrobić tak, że na scenie wystąpią dzieci z różnych szkół, a dodatkowo rodzimi artyści, a sama impreza skończy się o 18 bądź 19.
Tylko tyle i aż tyle, bo to dzieci mają na tym korzystać.
A że dorosłe społeczeństwo chce się bawić? To zróbmy Dni Łęczycy, Dni Boruty, czy Dni czegoś innego.
Wtedy nie będzie dyskusji moralnych na temat tego, kto się bardziej bawił w Dzień Dziecka – dorośli czy dzieci.