Pomyślmy tak na chłodno. Załóżmy, że jestem głową państwa, które jest silnie ekonomicznie i gospodarczo. Mam kasę, chęci różne. Obok mojego państwa istnieje drugie państwo. W tym drugim państwie przez 8 lat rządził pan Y. I ta współpraca wyglądała różnie. Dochodzi do pospolitego ruszenia (wybory) i pan Y traci władzę. W jego miejsce wchodzi pan X, na którego, wedle moich informacji i suchych faktów, ponad 50% mieszkańców zagłosowało. Wielka nadzieja na lepsze czasy, pełna władza i tym podobne. Jako kasiasty sąsiad chcę jakieś tam współpracy, pan X również. Ale, aby współpracować, musi być spokój. Muszę mieć gwarancję, że w tym sąsiednim państwie za moment nie dojdzie do rebelii i buntów.
I co się okazuje? Może dojść do rebelii i buntów. Wiem, że w tym państwie, pozwolę sobie wyolbrzymić, wojna domowa wisi na włosku. Czy ja, jako mądry biznesmen i włodarz nawiążę wspólpracę z tym państwem? Będę chciał dać jakieś pieniądze? Niekoniecznie, zastanowiłbym się 5 razy czy wysłanie worka kartofli będzie dobrym pomysłem.
I teraz pytanie. Nie patrzmy na to, kto na tym zyska. Spójrzmy na to, kto na tym straci. Czy na braku współpracy straci pan X? Czy na braku współpracy stracą panowie A, B, C? Nie. Na braku wspólpracy stracą mieszkańcy tego pięknego, ponoć królewskiego państwa. Stracą wszyscy, bo wieść się rozniesie, że to państwo jest niestabilne. I już nieważne będzie, co się dalej wydarzy.
Jako mieszkańca Łęczycy nie interesuje mnie kto zaczął. Interesuje mnie kto to skończy i jaki będzie efekt. Istnieje taka, bodajże japońska, maksyma, że prawdziwym wojownikiem jest ten, kto zamieni wroga w przyjaciela. I tego sobie, jak i mieszkańcom i władzy życzę. Aby nie było prawdą powiedzenie, że gdzie 4 łęczycan, tam 5 opinii.
***
Taka luźna uwaga do wczorajszej nawałnicy. 20 minut wiatru i deszczu, a pół miasta sparaliżowane. Nie licząc gmin i szkód w powiecie. To jest dopiero żywioł.