Aha, sprawa pani Renaty Brygier, sprawa pieniędzy na promocję miasta i sprawa uzyskanego dofinansowania przez miasto.
Dobra, to tak szybko te trzy sprawy przedstawię z mojego punktu widzenia i kończymy. Nie ma sensu przedłuzać.
Zacznę może od końca, czyli uzyskanego dofinansowania, co by nikt mi nie zarzucił, że niesprawiedliwie podchodzę do niektórych spraw.
Łęczyca złożyła projekt pn. „E-Łęczyca – nowoczesne technologie w usługach publicznych Urzędu Miejskiego”, który otrzyma dofinansowanie w wysokości ćwierć miliona złotych na realizację zadania. W skrócie, przez internet będziemy mogli załatwić więcej spraw, które poprzednio załatwialiśmy poprzez przyjście do urzędu.
Ukłony dla pracowników odpowiedzialnych za napisanie tego projektu i naprawdę fajnie dzieje się, że magistrat skupia się nie tylko na robieniu dróg, ale szuka również innych rozwiązań, które mogą pomóc w modernizacji jakości usług. Pozostaje jedynie pogratulować i życzyć powodzenia w dalszych działaniach, wszakże na takich rzeczach wszyscy skorzystamy. Chapeau bas drodzy państwo.
No, ale skoro już przy stronie internetowej jesteśmy, to muszę poniekąd wypomnieć sytuację, która już opinii publicznej trochę mniej się spodobała, czyli ten artykuł o promocji miasta i pieniądzach, jakie są potrzebne na promocję.
Mi to bardzo nie przypadło do gustu przede wszystkim dlatego, że skoro burmistrz zamierza zwrócić się do rady o przeznaczenie dodatkowych pieniędzy, to, że tak to określę, z dyplomacją musiał minąć się w urzędowym korytarzu.
Jeżeli macie do kogoś prośbę, to najpierw mówicie temu komuś, że jest cymbałem? Bo, moim zdaniem, taki ten artykuł miał wydźwięk.
- Cześć, wiesz co, jesteś osłem.
- Aha…
- Ale pożycz mi 100 zł.
Ale dobra, zawsze byłem kiepski z matematyki, także być może tutaj również mogę pomylić się w obliczaniu prawdopodobieństwa na powodzenie tego zadania. Bo ja obliczyłem je jako niskie. No, ale co redaktorzyna może wiedzieć o życiu…
Ok, całkiem sprawnie mi dzisiaj idzie, już mi ostatni temat został.
Sprawa pani byłej (?), obecnej (?), przyszłej (?) pani sekretarz Renaty Brygier. Sąd przyznał rację tej pani. Miasto stwierdziło, że będzie się odwoływać. Generalnie jest to spór między stronami, my możemy jedynie popatrzeć i ewentualnie pokibicować jednej ze stron.
Ale coś, co mnie przeraża, to niektóre komentarze. Że dobrze jej tak? Że się powinno wyrwać chwasta i tak dalej? Poważni jesteście?
Nigdy, absolutnie nigdy nie życzyłem, nie życzę i nie będę komuś życzył dyscyplinarnego zwolnienia. Nawet jak zasłuży, uważam, że można to załatwić w cywilizacyjny sposób.
Załóżmy, że współpraca rzeczywiście się nie układała. Załóżmy, że nie było tych fluidów, tej chemii i odpowiedniej relacji między pracownkiem a pracodawcą. Czysto teoretycznie, ale załóżmy.
Jesteśmy ludźmi, mamy swój język, którym się porozumiewamy i nie warczymy na siebie jak zwierzęta. Jeżeli pracodawca uznał, że nie widzi dalszej wspólpracy, myślę, że wystarczyło porozmawiać. Jeżeli pracownik, również nie widział szans na owocną współpracę, myślę, że obie strony by sobie podziękowały i uścisnęły dłonie. Każdy by poszedł w swoim kierunku, a świat dalej by się kręcił.
A tu z czym mieliśmy do czynienia? Kop w dupę i piętno nieudacznika, bo z dyscyplinarnym zwolnieniem w papierach ta kobieta nie znajdzie pracy w swoim zawodzie.
Więc, w ramach odpowiedzi, próbuje ona się obronić i walczyć o swoje. No i okazuje się, że jest tą złą?
Naprawdę… z jednej strony rzucamy dzidy, wychodzimy z puszczy do cywilizacji, bo modernizujemy stronę internetową i pracujemy nad PR-em., a z drugiej strony ochoczo wracamy do tej puszczy, bo w sumie dzidy nie były takie złe.
Idealnie do skomentowania tego wszystkiego nadają się słowa Bieruta: „Stanęliśmy nad przepaścią i zrobiliśmy krok naprzód”.