Pisałem już kiedyś o tym, dlaczego tak często „politykuję”. Argumentowałem to wówczas tym, że z polityką mamy do czynienia wszędzie, nawet tam, gdzie byśmy tego nie chcieli. I tak też mamy w tym przypadku. Zwykła, ludzka pomoc przyjęła formę gry politycznej, która w tempie rozpędzonej kuli śniegowej diametralnie rośnie. Doszło do tego, że my, Polacy, łęczycanie i sąsiedzi, spieramy się między sobą o to, czy mamy przyjąć wariant A lub B. To znaczy – przyjąć uchodźców, czy nie przyjąć.
I jesteśmy w stanie pokłócić się o to, zezwać od najgorszych i potłuc kieliszki (pełne!). Ale.. tu chyba nie o to w tym chodzi. Gdyby mądrzy ludzie, mądrze poprowadzili temat uchodźców, nie byłoby w ogóle tej dyskusji.
Na tę chwilę, mamy dwa skrajne obozy. Jedni chcą przyjmować uchodźców, jak pisałem wcześniej, rzucają jakimiś chorymi liczbami i ściągać ich masowo do Polski. Inni z kolei mówią, że nie chcą ich przyjmować i nie chcą obcego kulturowo elementu w naszym państwie i rejonie. Argumenty z obu stron są różne. Jedne są merytoryczne, inne przyjmują formę „argumentum ad personam”, czyli po prostu obrazy. Stąd też moje zdumienie, bo samo zjawisko pomocy bliźniemu zeszło na tak daleki plan, że nawet nie pełni roli statysty.
Jestem za tym, aby pomagać. Pomagać na tyle, ile jestem w stanie pomóc i pomóc osobom, które tej pomocy potrzebują i tę pomoc chcą przyjąć. Nie umiem obarczać winą ludzi, którzy ze strachu przed wojną szukają azylu. To normalne zjawisko. Problem w tym, że nie wszyscy z tej grupy uchodźców chcą szukać azylu i spokoju. Mają konkretny cel (a może i więcej) i ten cel chcą wymóc siłą.
Ludzie żyjący przed czasami Chrystusowymi wcale nie byli tacy głupi, za jakich chcielibyśmy ich brać. Wiemy, że starożytni Grecy zaczęli filozofować i dla niektórych gadali totalne głupoty, a niektórzy zrobili z tego naukę. I taki Arystoteles zaczął nazywać rzeczy po imieniu. Przywiązywał do tego ogromną wagę, aby każdej rzeczy nadać imię, a następnie rozmyślać nad jej istotą. Niby oczywista oczywistość, ale jak się okazuje, nie do końca.
Więc, pójdźmy za Arystotelesem i nazwijmy kilka rzeczy po imieniu. Unia Europejska zmusza państwa do pomocy - wystarczy wspomnieć slowa pana Junkcera, czy nie jest to zmuszanie? Więc, Unia Europejska zmusza państwa do pomocy uchodźcom. Rząd, idąc za słowami centrali, decyduje się te wymagania spełnić. Wymagania są konkretne – przyjmujemy x uchodźców, znajdujemy (jako państwo) im jakieś miejsce, gdzie mamy ich trzymać i dajemy im zasiłek socjalny, żeby mieli z czego żyć. Uchodżcy nie chcą do Polski, Polacy nie chcą uchodźców. Więc, uchodźcy są trzymani siłą w Polsce. I wszystko pod transparentem „POMOC”. Odpowiedzcie sobie sami: czy to jest pomoc?
Nie po to mamy wolną wolę, aby siłą się do czegoś zmuszać. Ktoś oczekuje konkretnej pomocy i albo jestem w stanie tej pomocy udzielić ( i przede wszystkim chcę), albo nie. Chcę komuś konkretnie pomóc i albo on chce tę pomoc przyjąć, albo nie. Wolna wola, koniec dyskusji.
Sprowadźmy teraz temat do samorządów i polityki lokalnej. Na razie są kierowane zapytania do naszych wlodarzy. Piszę na razie, bo tak naprawdę nie wiemy, czy przypadkiem w końcu nie będzie konkretnego przykazu. Bo tak i już. Niemożliwe? Bardzo możliwe, wystarczy popatrzeć na politykę oświatową, gdzie gminy muszą dostosywać się do poleceń centrali. A że nie mają odpowiednich możliwości, aby te przykazy wypełnić? No to mają problem!
Nasi samorządowcy grzecznie odmówili przyjęcia uchodźców. Stąd też moje zdziwienie, bo niektórzy ludzie są wielce oburzeni tym faktem. Usłyszałem nawet opinię, że pokazujemy, jacy to jesteśmy nieodpowiedzialni, bo nie chcemy przyjąć tych ludzi. Dlaczego nieodpowiedzialni? Ano, dlatego, bo Polacy też emigrują. To jest w sumie, jeden z argumentów za tym, aby uchodźców przyjąć. Bo, skoro my emigrujemy, to tamci też mogą. Nie bądźmy niesprawiedliwi. I niesolidarni, bo takie słowo również padło.
Jeżeli idziemy za Arystotelesem i nazywamy rzeczy po imieniu, to warto się tego trzymać. Podstawową różnicą między obiema emigracjami jest to, że Polacy (i łęczycanie) emigrują za pracą. Owszem, korzystają później z przywilejów, jakie dane państwo może im zaoferować. Ale przede wszystkim szukają pracy. Uchodżcy, o których mowa, nie szukają pracy. Szukają zasiłków.
I tu jest kolejna dysproporcja. Ponieważ, jeżeli założymy, że polska matka z dzieckiem szuka zasiłku, natychmiast jest nazywana „socjalem”. Że nie chce robić, że chce żeby państwo ją utrzymywało. Jeżeli uchodźcy w identyczny sposób szukają rozwiązania swoich życiowych problemów, niektórzy tłumaczą to tym, że „oni mają trudną sytuację”. To już u nas nie ma trudnych sytuacji?
Piszę o tym wszystkim dlatego, bo, jeżeli dobrze rozumiem, samorząd, który przyjmie uchodźców, zobowiązany jest ich utrzymać. Nie oszukujmy się, w naszych samorządach się nie przelewa. Drogi wymagają remontów, oświata wsparcia, brakuje miejsc pracy. Czy naprawdę nasze samorządy mogą pozwolić sobie na to, aby te wszystkie cele nadal odkładać w czasie, tylko po to, aby przypodobać się centrali i przyjąć uchodźców? Myślę, że krytyka naszych samorządów w tym konkrentym przypadku jest wybitnie nie na miejscu.
Tak, jak pisałem wyżej, pomoc bliźniemu w przypadku uchodźców, została zmarginalizowana. Aktualnie toczy się podła gra polityczna i nic więcej. Chcemy pomóc? Pomóżmy! Ale na naszych warunkach. Historia pokazuje, że niejednokrotnie pomagaliśmy, ale nigdy nie robiliśmy tego w tak głupi i absurdalny sposób.