Odwiedziny w opuszczonym więzieniu w Łęczycy
Jakiś czas temu wspólnie z naszymi kolegami z TVN 24 Bartoszem Żurawiczem i Piotrem Krysztofiakiem odwiedziliśmy zamknięte więzienie w Łęczycy. Funkcjonowało ono około 200 lat i w okresie swojej działalności było jednym z najcięższych w Polsce. Wiadomo na pewno o dwóch próbach ucieczki, ale nie odnotowano żadnej udanej.
Niezwykle okazały budynek górujący nad Łęczycą robi jeszcze większe wrażenie w momencie przekroczenia jego bram. Trudno opisać słowami panujący tu klimat, ale od razu czuć, że te mury widziały bardzo dużo i były niemymi świadkami wielu wydarzeń. W tym niestety tych dramatycznych.
O łęczyckim więzieniu opowiada nam Henryk Pieczewski, lokalny przewodnik. Ten budynek nie kryje przed nim żadnych tajemnic.
Mężczyzna mówi, że mury postawiono za panowania Władysława Łokietka na cześć jego zmarłego brata, Kazimierza II - Księcia Kujawsko-Łęczyckiego. Był tu zakon dominikanów. Budynek był pierwszym murowanym obiektem w Łęczycy.
W 1333 roku pod Płowcami odbyła się bitwa z Krzyżakami, której plan tworzono właśnie tutaj.
- Do roku 1799 był tu zakon. Potem Prusacy wywieźli dominikanów do Sochaczewa, dobudowali lewe skrzydło i otworzyli w 1801 roku więzienie – opisuje Henryk Pieczewski.
Około 1850 roku Łęczyca znalazła się już pod zaborem carskim. Wtedy zapadła decyzja, by więzienie rozbudować, bowiem według carskich władz budynek był za mały.
Dobudowano jedno piętro. Potrafiło przebywać tu nawet około 1200 więźniów. W ostatnim okresie działalności było tu 300-400 osadzonych.
W takiej formie architektonicznej łęczycki zakład karny funkcjonował do 2006 roku. Nowe więzienie powstało w Garbalinie.
- Z więzienia niewiele się zachowało. W momencie likwidacji wszystkie łóżka wywieziono na złom – mówi przewodnik.
Dziś w budynku możemy jednak zobaczyć trochę starych prycz, które udało się odzyskać. Są również inne elementy wyposażenia cel, jak niewielkie telewizory, półki, lub sanitariaty.
W tym więzieniu znalazło się kilku znanych osadzonych. Wśród nich można wyliczyć męża Marii Konopnickiej skazanego za długi karciane. Jednym z więźniów był Władysław Gomułka.
W czasie stanu wojennego w celach ZK w Łęczycy osadzono działaczy Solidarności m.in. Władysława Frasyniuka. Był tu także były prezydent Łodzi Jerzy Kropiwnicki.
Więzienie w Łęczycy było jednym z najcięższych takich obiektów w Polsce. Oprócz więźniów politycznych osadzano tu np. recydywistów i ludzi skazanych na dożywocie za najpoważniejsze przestępstwa.
Były strażnik więzienny o zakładzie karnym w Łęczycy
Dziś budynek jest opuszczony, co nie znaczy, że można go zostawić samego sobie. W okresie zimowym władze Starostwa Powiatowego w Łęczycy muszą go ogrzewać. Prowadzone są również niewielkie remonty, jak np. naprawy dachów.
Pomysłów na zagospodarowanie tego miejsca było wiele – hotel, sale konferencyjne, czy nawet dom pomocy społecznej to tylko niektóre z nich. Póki co realizacja żadnej inicjatywy nie doszła do skutku. No chyba, że mówimy o wykorzystaniu więzienia jako planu filmowego, lub jako scenerii klipów muzycznych, co kilkukrotnie miało miejsce.
- Chodziła plotka, że służba więzienna chciała stworzyć tu Muzeum Więziennictwa. Można też zrobić tu hotel. Nie muszą tu być ekstra warunki, tylko metalowe łóżka, dać pasiaki jako piżamy i umożliwić ludziom taki nietypowy nocleg – sugeruje Henryk Pieczewski.
W obiekcie oprócz zwykłych cel mieszkalnych były też inne ważne pomieszczenia. Nowy osadzony najpierw trafiał do pomieszczenia przyjęć. Tam dostawał swoje ubrania i inne niezbędne akcesoria, potem szedł do celi.
Była cela dla więźniów, którzy zachowywali się niezgodnie z regulaminem. Tam osadzeni w samotności mogli przebywać kilkanaście dni. Drzwi otwierane były tylko na apel i w momencie wydawania posiłków.
Była również tzw. cela zabezpieczająca, pomieszczenie całkowicie wygłuszone z grubą, pancerną szybą. Trafiali tam ci, którzy np. nawoływali do buntu.
Na każdym piętrze były wyznaczone miejsca pracy dla oddziałowych.
Adam Stasiak jest byłym funkcjonariuszem służby więziennej. W tym zawodzie przepracował 25 lat, w styczniu tego roku przeszedł na emeryturę. Swoje obowiązki przez osiem lat pełnił w Łęczycy, aż do zamknięcia tego zakładu karnego.
- Były to początki mojej kariery w służbie więziennej. Zacząłem od szeregowego funkcjonariusza, pełniłem służbę na wieżyczkach, jako bramowy, na zamiany w oddziałach mieszkalnych – wylicza Adam Stasiak.
Codziennie miał kontakt z osadzonymi. Wypowiada się o nich z dużym szacunkiem.
- Wiadomo, trzeba było uważać. Ale to są ludzie, trzeba z nimi rozmawiać, trzeba ich wspierać. Dla mnie to była normalna rzeczywistość. Nikogo nie kategoryzuję. To osadzeni, odbywają karę, ale przede wszystkim są ludźmi – podkreśla były funkcjonariusz.
W celach przebywało od kilku do ponad 20 osadzonych. Ściany cel zdobią murale, które powstały już po zamknięciu tego obiektu.
Była więzienna kaplica. W niektórych pomieszczeniach do dziś znajdziemy biurka przy których pracowali funkcjonariusze.
- Pamiętam swoje początki tutaj. Byłem jeszcze wtedy wysportowanym, szczupłym, przystojnym facetem. Kazano mi prowadzić skazanego na salę widzeń. Przyszedłem po niego na oddział, w czasie drogi spojrzałem na jego biceps. Był jak trzy moje, pomyślałem sobie „co ja tutaj robię?”. Ale z czasem przywykłem do tego miejsca – dodaje.
Niektórzy osadzeni sami chcieli się zwierzyć. Opowiedzieć o tym, dlaczego trafili za kraty, opowiedzieć o sobie. Mógł być to dla nich element terapii. Coś, co pomagało im przywyknąć do więziennej rzeczywistości. Inni z kolei w tym samym celu odwiedzali kaplicę.
Bywały jednak sytuacje niebezpieczne, ale to część codzienności w każdym zakładzie karnym. Niektórzy osadzeni nie wytrzymywali psychicznie, dochodziło do podcinania sobie żył.
- Konieczność stosowania środków przymusu bezpośredniego nie jest normalnym, codziennym i rutynowym zachowaniem. Jest to jednak ingerencja w wolność drugiego człowieka, w jego nietykalność cielesną. Odbywa się to oczywiście zgodnie z prawem, jest to uregulowane, ale to wszystko zostaje w głowie. Nie jest tak, że bezpowrotnie to odchodzi – podkreśla nasz rozmówca.
"To nieprawda, że nie ma resocjalizacji"
Emerytowany strażnik więzienny został przeniesiony z Łęczycy do pełnienia służby we wspomnianym już Garbalinie. Jego zdaniem decyzja o „przeprowadzce” z Łęczycy do tego miejsca była słuszna, bowiem panują tam o wiele lepsze warunki, chociaż początkowo zarówno on, jak i jego koledzy, patrzył na to wszystko z ogromnym niedowierzaniem.
- Podchodzę do tego obiektu sentymentalnie. Tu rozpocząłem karierę, jestem z nim zżyty duchowo. Do końca nie wierzyliśmy, że więzienie zostanie zamknięte, byliśmy źli. Myśleliśmy, że nie można takiego więzienia zamknąć. Ale myślę, że ze względu na ciężkość odbywania kary i ciężkość pełnienia służby w tym miejscu dobrze się stało, że przeszliśmy do Garbalina. Proszę sobie wyobrazić, że tutaj największe cele mieściły 25 osadzonych. Odbywanie kary było ciężkie. Były małe okienka, nie dochodziło słońce, nie dochodziło powietrze tak, jak powinno. Pamiętam czasy, gdy latem skazańcy na najwyższej kondygnacji mieli problem, żeby wytrzymać w celach. Musieliśmy otwierać drewniane furty, żeby był przewiew – przypomina Adam Stasiak.
Zauważa, że Garbalin oferuje strażnikom więziennym zupełnie inny system pracy i wiele możliwości rozwoju. W Łęczycy były trzy oddziały, tam jest ich 11.
- To była dobra decyzja. Tylko szkoda tego obiektu. Wiele przeszedł. Teraz niszczeje – mówi wyraźnie zasmuconym głosem.
Jak zaznacza w tej jednostce poznał wiele wspaniałych osób. Wylicza dowódcę zmiany, który dużo go nauczył nie tylko jako funkcjonariusza, ale również człowieka.
- Spotykało się też ludzi, którzy potrafili pomóc drugiemu człowiekowi. Niektórzy mówią, że nie ma resocjalizacji, że nie ma pomocy. To nieprawda. To zależy, jakim kto jest człowiekiem „z domu”, co tu wniesie. Nie nawiązywałem bliższych relacji z osadzonymi, ale oczywiście starałem się w swojej pracy im pomóc, jeżeli mieli taką potrzebę, właściwie się zachowywali. Po to tutaj byłem, żeby pomagać drugiemu człowiekowi – podkreśla A. Stasiak.
W rozmowach o więzieniu stale przewija się żal, że ten obiekt stoi pusty i nic się z nim nie dzieje. Był wprawdzie wystawiany na sprzedaż, ale do szczęśliwego finału nigdy nie doszło. Czy jest szansa, by to się zmieniło?
- To budynek zabytkowy z ogromną historią i ingerencja nie mogła być zbyt duża. Kończymy proces badań, który trwał ostatnie trzy lata. Mamy nadzieję, że wyniki badań będą satysfakcjonujące dla konserwatora zabytków i dzięki temu będzie można wreszcie sprzedać ten budynek – mówi starosta Łęczycki, Janusz Mielczarek.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.