Tak więc Solidarność składa swój obywatelski projekt, a parlament się nad nim pochyla. Ale tu pojawia się „ale”, ponieważ posłowie PiS wprowadzają swoje poprawki. Po pierwsze związkowcy chcieli, by osoba wyłamująca się spod zakazu… odbyła karę więzienia. Ile? Dwa lata (dla porównania – Czesław Kiszczak za wprowadzenie stanu wojennego został skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu). Zdaniem posłów, odsiadka to lekka przesada, i kara na pewno będzie mniej restrykcyjna. Po drugie, projekt Solidarności zakładał, by drzwi sklepów były zaryglowane w każdą niedzielę. PiS chce, by początkowo zamykać je w drugą i czwartą niedzielę danego miesiąca. Zakaz ma nie dotoczyć m.in. operatorów pocztowych, aptek, centrów logistycznych, punktów znajdujących się na dworcach czy lotniskach, stacji benzynowych zakładów pogrzebowych czy kwiaciarni. Właściciele małych, prywatnych sklepów także mogliby pracować w niedzielę, i to właśnie z jednym z nich rozmawiamy o planach rządu.
- Konkurencja obecnie jest duża. Małe, osiedlowe sklepy zamykają się przez markety. Sam widzę, jak bardzo mi spadły obroty po otwarciu się w sąsiedztwie jednego z nich. Z mojego punktu widzenia to nie jest zły pomysł. I tak pracuję w każdą niedzielę, a jeśli markety byłyby zamknięte, to zarobiłbym więcej – mówi nam właściciel jednego z łęczyckich sklepów
Z mniejszym entuzjazmem podchodzą konsumenci, którzy woleliby, by handel w niedzielę odbywał się na zasadach panujących obecnie.
- Ja zazwyczaj w niedzielę wybieram się na większe zakupy, w tygodniu zwyczajnie brakuje na to czasu. Praca, studia, do tego obowiązki rodzinne. A wiadomo, że w marketach ceny są niższe niż w osiedlowych sklepach. Jestem też ciekawy, jak takie zmiany odbiłyby się na bezrobociu i gospodarce – mówi pan Wojciech, spotkany przez nas klient.
A jakie jest wasze zdanie?